herb   mariampol logo 01     mbm m
Strona poświęcona jest pamięci Kresów Wschodnich - miasta Mariampol w byłym powiecie stanisławowskim, obecnie w rejonie halickim, jego byłych i obecnych mieszkańców.
Text Size

Nad rzeką Dniestrem, na niewielkim wzgórzu
Leży Mariampol, gród czysty, bez kurzu,
Bo cały rynek zajmuje murawa,
Onego grodu i chluba i sława,
Zdobna w bajury - niby małe stawy,
Nie rosną na nim limby ni agawy,
Ni żadne kwiecie, co swym pstrym widokiem,
Zmusza człowieka, by nań rzucił okiem;
Jest to trawniczek ładny, bo zielony
Jakby kobierzec w rynku rozścielony.
Nie radzę po nim jednak stąpać śmiało,
Bo jest tam śladów po gęsiach nie mało,
Co cały dzionek kroczą po nim tłumnie,
Zjadając trawkę i gęgając dumnie;
Widać, że kiedyś w mrocznych dziejach grodu
Tę samą rolę, co babki ich rodu
Na Kapitolu ongiś odegrały
I one tutaj odegrać musiały.

Ze stawków wszystkich sączą się strumienie
Do studni miejskiej, w niej gasi pragnienie
Nie tylko ludność, lecz także gadzina,
Bo kto by sobie w głowę wbijał klina
Jakąś higieną; tak było za dziada
I tak zostanie, niech kto, co chce gada.

W dwu rogach rynku ustawiono słupy,
A na nich latarń zwisają dwa trupy.
Światła jest wiele, gdy księżyc pyzaty
Z za chmur spogląda na rynek i chaty,
Co się dokoła niego rozmieściły:
Prym wiedzie gmina, urząd wielce miły,
Znać, że istnieje w grodzie wszelka cnota,
Bo są zamknięte stale gminy wrota.
A jeśli kiedy, co się rzadko zdarza,
Jest jakaś sprawa, szukać sekretarza
Należy w domu, bo tam ją rozsądzi
Niewiasta jego - ona miastem rządzi.

Zegara w mieście nie widzisz na wieży,
Bo w interesie niczyim nie leży
Żyć wedle czasu. To jest tylko moda...
Zresztą słoneczko wskaże, gdy pogoda
Czy już wypędzić gęsi do bajora,
Czy też już śniadać, lub też jeść wieczerzę...
Że wszystkim dobrze jest z tym, szczerze wierzę.

Lud tu bogaty, handlu się nie ima:
Więc też Izrael handel w ręku trzyma.
A zresztą czemuż w mieścinie tej małej,
Nie tak by miało być, jak w Polsce całej?
Na ogół są tu bardzo mądre głowy,
Co na wsze rzeczy mają pogląd zdrowy,
Dowodzi tego rozsądna uchwała
Wyłonionego z całej gminy ciała,
Żeby kościoła zaniechać budowy,
Bo po cóż gminie, na co kościół nowy?
Jeśli w walącym się starym kościele,
Modlić się można jeszcze latek wiele.

Zresztą ksiądz Marcin - człek wielce ruchliwy
Własnym przemysłem stwarza różne dziwy:
Jakąś cegielnię albo wiatrak duży,
Co sam wyłączyć się może wśród burzy...
Jak tamto stworzył, to i kościół stworzy,
Wszak w tym, co zdziałał, widać palec Boży!

O tak! Ksiądz Marcin, to jest chłop nad chłopy!
Bodajśmy takich liczyli na kopy!

Że kościół schludny w tym leży przyczyna,
Iż nadzór nad nim ma siostra Janina,
Bo się swą pracą rozdzieliły siostry.
Ona przełożona Siostrą Marią zwana
Rygor nad nimi trzyma bardzo ostry
Krząta się ona od wczesnego rana
Klasztor obejdzie, to jedzie na pole
Obejrzeć żyto, kapustę, fasolę,
Grochem się martwi, pszenicą weseli,
To tu, to ówdzie kornet jej się bieli,
Wszystko zarządzi i zaglądnie wszędzie.

Siostra Ludwika, ta znowu na grzędzie
Ma swe królestwo. Rządzi jarzynami,
Które w klasztorze odchodzą kopami.
W jej sadzie jabłoń kwitnie na Jakuba
Pięknie zakwitła, aż do drzewa czuba,
Co tym dziwniejsze, że na tej jabłoni
Są dwa jabłuszka pośród kwiecia toni.

Siostra Agnieszka, ta przeróżne leki
Do cel szpitalnych niesie z swej apteki;
Choremu środek na tyle pomoże,
Że rychlej w niebie znajdzie się nie boże.
Brak się odczuwa Polaka lekarza,
Lecz to się u nas dosyć często zdarza.

W kuchni prym dzierży siostra Bronisława,
Dobra z jej rączek na śniadanie kawa.
Dobry jest obiad i nie zła wieczerza,
A zawsze wielką porcją głód uśmierza.
Za żar, co w kuchni znosi tak cierpliwie,
Żywcem do nieba pójdzie niewątpliwie.

Nadzór nad dziećmi sprawuje Aniela,
Która im pracę i żywność wydziela.

Zaś Katarzyna, ta na swoim barku
Dźwiga olbrzymie kłopoty folwarku,
Lecz jej wysiłku i pracy jest szkoda,
Bo rok w rok plony bierze wielka woda.

Obok klasztoru ma swoje mieszkanie
Dyrektor szkoły. Piękne ma zadanie
Kształcenia mózgów mariampolskiej dziatwy
Spełnia on w sposób praktyczny i łatwy,
A w wolne chwile od swego zawodu
Spędza na szachach z mieszkańcami grodu.

Opodal rynku jest urząd pocztowy,
Mieści go domek nie całkiem gotowy,
Jest tam telegraf, co łączy gród ze światem
Przez cały dzionek i zimą, i latem.
A że i szkoła jest takim łącznikiem,
Więc też dyrektor, głaszcząc brodę z szykiem,
Rzekł sobie cicho: "dobrze, tak uczynię"!
I wziął za żonę panią poczmistrzynię.

Rusinów tutaj ćwierć gminy - nie wiele,
Ksiądz proboszcz Wasyl stoi na ich czele,
A choć czterdzieści latek tu włodarzy,
Dla swej parafii nie stworzył ołtarzy.
Z starczym uporem walczy z Szarytkami,
Nie gardząc kłamstwem, oszczerstwem, plotkami.
Jak widać z tego, postępuje szpetnie,
Lepiej więc będzie zamilknąć dyskretnie...
I na zamczysko skierować swe kroki,
By zobaczyć jeszcze horyzont szeroki.
Semiramidy wiszące ogrody,
Na których pasą się owieczek trzody.

Jeśliś strudzony, wypocznij na ławie
I okolicę oglądnij ciekawie.
Stąd to zobaczysz Dniestr aż do Halicza,
Który przez wylew jest rodzajem bicza,
Jakim Bóg smaga naród okoliczny.
Każdy to przyzna, że widok jest śliczny.

Naprzeciw ciebie leży Pobereże,
Wioska, co nazwę swą od brzegu bierze,
A wiosek innych widzisz tuzin cały:
Kozinę, Dubowce i Tustań nie mały,
Pitrycz, Jezupol, Sielec i Wodniki,
Znane z polowań na kaczki i dziki,
Są Hanusowce, Dołhe i Stryhańce,
Gdzie po Moskalach pozostały szańce.

Niżej na rzece prom zwieszon na linie
Leniwie z brzegu na drugi brzeg płynie,
Przewożąc ludzi zwierzęta i wozy.
W pośrodku rzeki tam, gdzie rosną łozy,
Jest wyspa duża piaskami zasłana;
Na niej słoneczne kąpiele od rana
Biorą tubylce, jeśli jest pogoda
I jeśli wyspy nie zaleje woda.

*Dawniej, gdy zamek był jeszcze obronny
Mur tu okalał plac wielki przestronny.
Przeprawy bronił Dniestr płynący łukiem
Oraz stok stromy zarośnięty bukiem,
Od strony miasta zaś szeroka fosa,
Tak, że na zamek nikt nie wściubił nosa,
A jednak ongiś Austriak srogi
Na tym zameczku wycięty do nogi
Przez wojska polskie, które prąc z zachodu.
Wśród walk zaciętych wkroczyły do grodu.

Jeśli cię spacer po zamku nie nuży,
Pójdź trochę na wschód, zobaczysz klasztor duży,
Który pod zamkiem rozsiadł na równinie.
Klasztor ten wielki z miłosierdzia słynie,
Gdyż od stulecia gnieżdżą w nim Szarytki,
Żyjące skromnie, nie stać je na zbytki,
Bo sierot wiele utrzymują stale
I szpital duży, co im bardzo chwalę.

Sióstr tych kapelan "m tak" powiada,
(Lecz mniejsza o to, nie wielka to wada)
Zamknięty w sobie wiecznie siedzi w domu
Nad jakimś dziełem, ślęcząc po kryjomu.
Człek to uczony, ma dwa fakultety,
Nad czym pracuje - nieznane niestety.
Prócz tego walczy swoim dzielnym piórem
W sprawie kościoła, co klasztornym murem
Jest okolony, z nim całość stanowi.

Kościoła tego Austriak Rusinowi
Jeszcze przed wiekiem używać zezwolił,
Jednak do cerkwi budowy niewolił
A choć "precario modo" brzmi uchwała
Cerkiewki przez wiek Ruś nie zbudowała,
Chcąc, jak to zwykle czyniła z ochotą,
Dojść czegoś pracą nie swoją (niecnotą),
Lecz mimo westchnień i modłów do Boga
Tym razem się im powinęła noga,
Bo choć konsystorz, duma i palestra,
Opróżnić muszą kościół do Sylwestra.

Kościółek mały jest w stylu (baroka)
Więc wygląd jego dość miły dla oka.
Ponoć relikwie Feliksa świętego
Być tutaj mają. Nie widziałem tego.
Żywie ksiądz. Marcin cnotliwie i czynnie,
Bo po mszy rannej, odprawionej płynie,
Na zamek krokiem elastycznym bieży
Spojrzeć, czy w nocy, kto nie ukradł wieży,
A gdy wiatraka koło jest nie czynne,
Nie rzuci przed się nigdy klątwy gminnej..
Mimo sutanny pnie się po drabinie,
(wszak od młodości jako sportsmen słynie)
Na sam szczyt wieży. A tam własnoręcznie
Koło w ruch wprawia i szybko i zręcznie.
Martwi się tylko, że mimo swej siły
Zadąć nie umie, by skrzydła ruszyły.
Ach! Jakby dął on i we dnie i nocą,
Byle się wiatrak kręcił szybko, z mocą...

Dalszych trosk jego wcale nie ułamek,
To ta cegielnia, która zdobi zamek.
Cegła z niej piękna, kanciasta, wiśniowa,
Gładka i równa jakby maszynowa.
Ładne z niej staną zapewne budynki:
Kościoły, szkoły, a może i szynki...
Bo któż rozwiązać naprzód kwestię zdoła,
Co jest ważniejsze u nas, szynk czy szkoła?
Majstrem cegielni jest pewien gagatek,
Co nim cegłę zrobi, już bierze zadatek,
A tak jest biegły w wybieraniu "floty",
Że księdzu brakło do pracy ochoty.

Kilka słów winno się rzec o kościele,
Lecz o nim pisać nie da się zbyt wiele,
Bowiem zniszczona jest ta bazylika,
I nieraz do niej słońce przez dach wnika.
W bocznym ołtarzu, w oszklonej trumience
Spoczywa czaszka i szkielet w sukience.

Jak głosi proboszcz, Wiktora to szczątki
Świętego przywiózł ongiś w te zakątki
Pan Lubomirski, który od papieża,
Gdy o wiktorii z wieścią doń przybieża
Od króla Jana, że już hordy wraże
Pod Wiedniem padły - otrzymał je w darze.

Kościoła ściany zdobią świętych twarze,
Nie mogą nimi szczycić się malarze,
Co przed dwudziestu laty na zlecenie
Księdza Angera, ściany i sklepienie
Ozdobić mieli. Niech im Bóg nie pomni,
Bo widać w sztuce swej byli...ułomni.

Probostwo wielkie o mokrej powale,
By dach był bez dziur, rzec nie można wcale.
To też w tym miejscu, gdzie zerwana trzcina
Ksiądz nad swym łożem parasol rozpina.
Z probostwa wiedzie na zamczysko droga,
Które zniszczyła wojenna pożoga.
Droga, jak droga! Pnie się wolno w górę,
Krocz nią ostrożnie, abyś nie wlazł w dziurę,
A idąc słuchaj, czy drzewo przydrożne
Nie powie cicho jakieś słowo zdrożne,
Bo drzewa tutaj czasami się łają...
Na szczęście w lipcu one tylko bają,
Jak długo lipy są obsiane kwiatem,
Tak długo duchów nie ściągnie się batem.

U góry drogę wieńczy Zamek stary,
Dziś już w ruinie, lecz żyją tam mary,
Co nawet we dnie wzdychają w zakątkach,
Więc też zapachów nie szukaj w tych szczątkach.

Zamek ten jednak cud świata posiada.
Którym poszczycić się była by rada
Nawet stolica nie jednego kraju,
Tak, cud to świata! Powiem, cząstka raju,
Słońce zachodzi. Wszystko blaskiem płonie,
Chmury lśnią złotem i złotem skrzą tonie.
Gdzie pluśnie rybka, tam wody strumienie
Krąg zataczają, śląc barwne promienie...
Gdy tarcza słońca zbliża się do wzgórzy,
Świetlny pas wody zwęża się i dłuży,
Zmieniając barwę swą w czerwień purpury,
Którym zalewa i lasy i góry,
Tak, iż się zdaje, że wszystko goreje,
Że tu misterium przedziwne się dzieje...
Lecz krótko trwają te duchowe wety,
Gdyż się purpura zmienia we fiolety.

W załamach brzegu wstają czarne plamy,
A rosnąc szybko tworzą wielkie ramy,
Okalające falę wody czystą;
W niej kąpie księżyc swą tarczę srebrzystą...

Tak noc zapada. W Mariampolu głusza,
Wiaterek przycichł i liść się nie rusza.
Umilkło wszystko, nawet psów szczekanie;
Cisza, bo cały gród padł na posłanie...

*Zwrotka ta odnosi się do kresu po bitwie pod Raszynem w 1809 r. kiedy to książę Józef Poniatowski wycofał się z Warszawy i przerzucił część wojska do Galicji, które 26.V.1809 r. zajęło Lwów. Powstały wtedy nowe pułki galicyjskie. Walki wojsk polskich nabrały w tym czasie charakteru wojny wyzwoleńczej. Jeden z oddziałów posuwając się na południowy wschód doszedł do Mariampola i zajął go.